Ryan wszedł do Nieskończoności tylnym wejściem. Planował zjawić się w klubie nieco wcześniej, jednak po wizycie u Antona trochę mu zeszło z innymi sprawami. Zwłaszcza z jedną. Nie mógł sobie odmówić i jednak pojechał do hangaru Chucka i Siergieja, sprawdzić, co z hawkiem. Właściwie chodziło o samą bliskość tej maszyny, świadomość, że niedługo znów usiądzie za sterami i wzbije się w powietrze. To było prawie tak dobre jak…
…wóda.
To skojarzenie pojawiło się w umyśle Ryana jako pierwsze i wcale mu się nie spodobało. Chciało pociągnąć za sobą wspomnienie Evy, a to było jeszcze gorsze.
Dziewczyny, to po pierwsze, upomniał się Ryan. To była tylko zwykła bezimienna dziewczyna. Latanie natomiast jest tysiąckroć lepsze niż wóda.
Z tą myślą wstąpił do pokoju socjalnego, następnie do Wielkiego Brata, jak pracownicy nazywali pomieszczenie z monitorami. Przywitał się z Tonym, który dyżurował tu dzisiejszej nocy, po czym wziął z szafki jedną ze słuchawek i włożył sobie do ucha.
- Pracowitego wieczoru – powiedział Tony, uśmiechając się porozumiewawczo.
Ryan puścił ten komentarz mimo uszu. Wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
Zaczął obchód jak zwykle, od dolnego parkietu. Był piątek, więc ludzi było sporo. A niedługo zjawi się ich jeszcze więcej. O tej porze byli jeszcze dość trzeźwi, ale wkrótce miało się to zmienić. Przyszli tu po dobrą zabawę i to właśnie robili. Pili, tańczyli, jeszcze więcej pili, podziwiali tancerki, niekiedy pieprzyli się po kątach. Albo – jeżeli wchodzili tylnym wejściem tak jak Ryan – najpierw grali w karty, a dopiero potem pili.
Widząc, że kolejka przy barze topnieje, Ryan poszedł w tamta stronę. Mike powitał go uśmiechem.
- Mówiłem już, że nie masz podejścia do kobiet? – zaczął.
Ryan przewrócił oczami.
- Co tym razem?
Barman zrobił drinka obciętej na krótko tlenionej blondynce, przesunął go po kontuarze i powiedział:
- Była tu taka jedna mała. Pytała o ciebie.
Ryan zmarszczył brwi.
- Kto?
Mike wzruszył ramionami, po czym przyjął dwie dwudziestki od faceta w szarej marynarce.
- Bo ja wiem? Nie przedstawiła się. – Zdjął butelkę szkockiej z jednej z półek za barem i zaczął nalewać alkohol do szklanek z rżniętego szkła. – Ale podobno obiecałeś jej pracę.
Ryan nagle nabrał złych przeczuć.
- A ty pewnie jej tę pracę dałeś?
Mike wychylił się przez kontuar i przywołał go gestem.
- Właściwie to panna spadła mi z nieba. Ginger się czymś zatruła, Ellie przybiegła tu spanikowana, żeby mi powiedzieć, że dziewczyna zarzygała garderobę. To co miałem robić? Wiesz, jak szef nie lubi pustych rurek. Mówi, że to biednie wygląda. A sam bym tam przecież nie poszedł tańczyć. No więc zaproponowałem robotę tej twojej panience. Wzięła ją z uśmiechem na ustach.
- Jakiej, kurwa, panience? – bąknął Ryan.
Mike wskazał na lewo.
- Tamtej. Zobacz, jak ładnie się rusza.
Ryan obrócił się i spojrzał we wskazanym kierunku. Przy drugiej od końca rurze wyginała się wbita w kostium Wonder Woman brunetka. Wyglądała dziwnie znajomo. Z głośników leciało Cherry Pie grupy Warrant i ta scena miała w sobie coś surrealistycznego. Przez chwilę Ryan podejrzewał nawet, że to po prostu mu się śni. Ale nie, to nie był sen.
Dziewczyna zerwała z głowy diadem, następnie przesunęła sobie dłońmi po piersiach, kołysząc przy tym biodrami. Wskoczyła na rurę, objęła ją nogą i spróbowała wykonać hak przodem. Jednak zamiast tego ześlizgnęła się i plasnęła tyłkiem o podest. Ryan przesłonił usta dłonią, żeby ukryć uśmiech.
- Faktycznie – mruknął. – Ładnie się rusza.
- Ale zobacz, jak się szybko podniosła – odciął się Mike. – Nikt nie zwrócił uwagi na to drobne potknięcie, a jak mała pokaże cycuszki, ludzie zapomną, że w ogóle jakieś było.
- Podwójną wódę! – ryknął pajac w różowej koszulce polo, uderzając dłonią w kontuar.
Ryan zmierzył go spojrzeniem, następnie wrócił do Wonder Woman. Dziewczyna miała jako takie poczucie rytmu, ale jej ruchy były…
- O kurwa – wymamrotał i puścił się biegiem w jej kierunku.
Przeciął parkiet, roztrącając gości. Tony syknął mu do ucha, że nie ma żadnej rozróby, więc po co tak panikuje, ale zignorował go. Zatrzymał się przed podestem, upewniając się, że jego przypuszczenie nie było tylko zrodzonym przez przeciążony umysł majakiem, po czym na niego wskoczył. Podszedł do dziewczyny i szarpnął ją za ramię. Nie wydawała się zaskoczona jego widokiem. Wręcz przeciwnie.
- O, cześć – powiedziała Eva z uśmiechem.
Ryan pochylił się nad nią.
- Co ty odpierdalasz?! – Ściągnął jej perukę z głowy i cisnął nią o podest. Jasne włosy spłynęły na policzki i czoło dziewczyny.
- Zaczepiłam się tu na jakiś czas – odpowiedziała. Wciąż się uśmiechała, jakby wywinęła mu najlepszy pod słońcem numer. – Nie cieszysz się, że będziemy razem pracować?
- Chyba ktoś znowu uderzył cię w głowę. – Ryan pociągnął ją w tył i zwlókł na parkiet.
Eva okładała go pięściami, ale niespecjalnie go to ruszało.
- Ej, nie! Ała! Puść!
- Nie tylko pisk masz irytujący – powiedział. – Ty cała jesteś irytująca.
- Ale mimo to i tak chciałeś mnie znów zobaczyć – palnęła.
Przyjrzał się jej uważnie. Dopiero teraz spostrzegł, jak szybko porusza się jej klatka piersiowa, jaką bladą ma twarz pod grubą warstwą makijażu. Bała się. Bała się jego. A mimo to tutaj przyszła. Interesujące.
- Chodź – powiedział, ujmując ją za łokieć. – Pokażę ci, jak się cieszę na twój widok.
Dziewczyna zbladła jeszcze bardziej. Teraz jej makijaż przypominał maskę.
- Nie – zaoponowała. – Porozmawiamy tutaj.
Ryan parsknął.
- Sądzisz, że przy ludziach nic ci nie grozi? – odgadł. – To chyba nie wiesz, dokąd przyszłaś.
- To boli! – syknęła, gdy wzmocnił uścisk.
Próbowała stawiać opór, ale bez rezultatu. Ryan powlókł ją do bocznego wejścia i dalej, na tylny parking Nieskończoności. Pneumatyczne drzwi zatrzasnęły się za nimi, redukując dźwięki, owionęło ich rześkie nocne powietrze. Rozejrzał się dyskretnie, po czym wyjął słuchawkę z ucha; komentarze Tony’ego nie były mu szczególnie potrzebne do szczęścia. Poprowadził dziewczynę jeszcze kawałek i wepchnął do zaułka.
Doleciał ich czyjś śmiech, dziwnie płaski, jakby pozbawiony jednego z wymiarów. Eva spojrzała w tamta stronę, otworzyła usta i zaraz je zamknęła.
Ryan zapatrzył się na nią. Już wcześniej doszedł do wniosku, że była ładna, ale teraz wydała mu się piękna. Sińce, zadrapania i brudne włosy zastąpiły staranny makijaż i wyzywające ciuchy. Było w niej coś występnego, coś dzikiego, coś, co kurewsko go pociągało. Nie powinien temu ulegać, a jednak robił to właściwie bez walki. Złe, bardzo złe posunięcie.
Pchnął dziewczynę na ścianę Nieskończoności i zapytał:
- Po co tu przyszłaś?
Spojrzała na niego z mieszaniną gniewu i strachu. To było seksowne połączenie. Ona taka była.
- Po pomoc – powiedziała cicho. Dolna warga odrobinę jej drżała.
Ryan się roześmiał.
- Do mnie? Ty chyba serio masz coś z głową.
Objęła się ramionami. Chwilę milczała, patrząc gdzieś w mrok nocy. Smutna i piękna zarazem, dziewczyna w kostiumie bogini.
- Nikt inny mi nie został. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Nikt oprócz ciebie.
- A co z twoim bogatym tatusiem? – zakpił.
W twarzy dziewczyny odbiło się coś gwałtownego.
- Myśli, że sama się porwałam!
Ryan zamrugał.
- Proszę?
- Myśli, że upozorowałam porwanie, żeby wyłudzić od niego forsę! – ryknęła Eva. – Ojciec, policja, każdy! Tak myśli każdy!
- I co ja mam z tym wspólnego?
- Ktoś mnie wrobił, nie rozumiesz?! To znaczy nie ktoś, tylko ten złamas, Ellison!
- Dalej nie widzę związku.
Spojrzała na niego błagalnie i wściekle zarazem.
- Jesteś jedyną osobą, dzięki której mogę oczyścić się z zarzutów. Wystarczy że… – oblizała usta – pomożesz mi zdobyć jakoś dowód, cokolwiek.
Złapał ją za brodę. Spojrzała na niego z wściekłym zaskoczeniem.
- A może przyszłaś tu węszyć, co? Może po prostu wciskasz mi swoją smętną bajeczkę, a w rzeczywistości nasłały cię gliny?
- Nie przyszłabym tu, gdyby to nie była prawda! Nie przyszłabym, gdybym miała jakiś wybór!
Zmrużył oczy.
- Przestań piszczeć.
- To mi wreszcie uwierz!
Ryan specjalnie się do tego nie palił.
- Skąd właściwie wiedziałaś, gdzie mnie znaleźć?
Łypnęła na niego gniewnie. Jej policzki, wcześniej śmiertelnie blade, teraz były zarumienione.
- Zgadłam.
Wzmocnił uścisk, drugą ręką łapiąc ją za nadgarstek. Skrzywiła się.
- Pytałem o coś.
- A ja ci odpowiedziałam!
Ryan zwiększył nacisk na jej ciało jeszcze odrobinę.
- Ostatnia szansa.
- Powiedziała mi taka jedna dziewczyna – oznajmiła niechętnie. – Wpadłam na nią zupełnym przypadkiem. Pod sklepem U SAMA czy jakoś tak. Zadowolony?
Lilly, odgadł Ryan.
- Mówiła ci jeszcze coś ciekawego?
- Tyle, ile sama już wiem. Że straszny z ciebie buc! – Eva zamierzyła się i spróbowała go kopnąć, ale zablokował cios.
- Nie jesteś zbyt miła jak na osobę, która potrzebuje mojej pomocy – zauważył, uśmiechając się złośliwie. Oparł się jedną ręką o ścianę, mniej więcej na wysokości głowy dziewczyny, drugą położył jej na biodrze.
Nie starała się strząsnąć jego ręki. Tylko patrzyła jakoś tak… Z desperacją. I pożądaniem.
- Jeżeli mi nie pomożesz, równie dobrze możesz mnie zastrzelić.
Chyba to przekonało go, że jednak mówiła prawdę. Proste stwierdzenie, zaledwie dziewięć słów. Nie było w tym kompromisów, dalszych błagań, obietnic. Tylko ostatnia prośba skazańca, który nie miał już niczego więcej.
Musnął jej policzek, przesunął dłoń na szyję. Dotykanie tej dziewczyny przypominało obcowanie z ogniem.
- Sądzisz, że mam tylko te dwie możliwości? – szepnął jej do ucha.